nasze... rzuć się na obrzydłych siepaczy — życia nie dawać nikomu...
U mnie też garść jest żołnierza, który ich niemieckiemu nie ustąpi i tak okuty, a dzielniejszy, obrotniejszy... Mam też Węgrów, co i Czechom nie zejdą z pola...
Uśmiechnął się król...
— Chwili tylko muszę wypatrzyć.
Łoktek dokończywszy, patrzał jeszcze na milczącego. — Obie ręce swe silne, żylaste, namulone wyciągnął ku niemu...
— Dajże mi słowo, Wincz, mnie i synowi.
Tu Kazimierz się zbliżył, rękę wyciągając także.
— Wojewodo, rzekł — zapomnijże raz i wróć do nas... Uratujmy Polskę... pomóż nam do tego... Prosimy cię oba.
Wojewoda był poruszony, nizko skłonił głowę, obie ręce skrzyżował na piersiach.
— Uczynię jak rozkazujecie, rzekł krótko. — Uczynię, tak mi dopomóż Boże. — Zawiniłem, przebaczyliście krewkości mej, niech Bóg wam to płaci... Jam wasz — wasz...
Rozrzewnienie w mowie czuć było. Złożył palce dwóch rąk na krzyż, wyciągnął je i jak znak krzyża ucałował, składając nań przysięgę...
— Tak mi pomóż i zbaw Boże!
Król wziął ze stoła stojący krzyżyk i okazując go, zawołał podniesionym głosem:
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/099
Ta strona została uwierzytelniona.