Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.

było to jakieś znaczące i wymowne milczenie ludzi, zmuszających się do krycia tego, co się w duszy ich działo. Milczeli — ale twarze ich mówiły; ktokolwiek z nich sądził, że nie będzie postrzeżony, oczyma i usty okazywał wstręt, na widok niemców, posunięty do wybuchu...
Starszyzna hamowała surowemi wejrzeniami i mało znaczącemi ruchami, nakazującemi milczenie...
Nie mając nic do czynienia, krzyżacy jakby przegląd sprawiali przechodzącego oddziału. Zwrócili się ku niemu twarzami, uśmiechali się, szeptali, pokazywali sobie palcami odartszych i mniej pozornych, u których często całej zbroi nie było i oręż bardzo lichy.
Komturowi Elbląskiemu, który twarz zawsze układając poważną, drwić lubił — zachciało się zaczepić Wincza, który unikał wejrzenia na stojących gromadką rycerzy.
Nie mógł wytrzymać i głosem tym, w którego powadze pozornej przebrzmiewało szyderstwo — zawołał.
— Pozdrawiam Palatyna.
Wincz skłonił głowę bez odpowiedzi i chciał iść dalej.
— O króliku nic nie słychać? zagadnął Herman.
— Nie ma go — odparł wojewoda — możemy spać spokojnie.
— Nigdy on nam snu nie psuł — rozśmiał