Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.



VII.


Dniało — lecz była noc jeszcze, z czarnych tylko ciemności się zmieniły na białe. W tej szarej oponie oko tak samo dojrzeć nic nie mogło, jak wprzódy w czarnéj nic nie widziało.
Dzień przychodził nie wiedzieć zkąd, a mgła zdawała się coraz zsiadlejszą, a chłód przejmował do kości, wilgoć oblewała wszystko — świat był mokry, jakby w wodzie zanurzony.
W polskim obozie zdawało się spać wszystko — lecz jedna powieka się nie zamknęła na chwilę. — Niemcy ucztowali długo i spali twardo.
Straże ich nawet posiadały na ziemi poobwijane w płaszcze, i kamieniały znużeniem...
Po nad namiotem marszałka wielka chorągiew zakonu, wisiała także jak uśpiona, obmokła... i znikł z niéj ten krzyż, którym się urągała światu... Pokrajana w pasy czarne i białe, wyda-