Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/143

Ta strona została uwierzytelniona.

wszystko zdawało się być w gotowości i w lepszym niż zwykle porządku...
Spoglądano ku namiotkowi wojewody, który się nie ukazał.
Dobek z chustą białą na hełmie zawiązaną, które sobie dla znaku pewnie, poczepiali i inni Nałęcze — snuł się bliżéj niemieckiego stanowiska — ciesząc widokiem bezładu, jaki tu panował.
Szczęściem dla wojewody, czy zapomniano o nim, czy tak nań mało rachowano — czy téż nie miano czasu się troszczyć o Polaków, nie zajrzał tu nikt...
Łańcuch, którym się opasywali na prędce niemcy, z rozkazu marszałka, nie objął polskiego obozu, który po za jego obrębem pozostał.
Nieprzyjaciel dotąd zaledwie surmami zdala się oznajmujący, w chwili gdy połowa Krzyżaków nie była do boju gotową, a część znaczna błąkała się bezładnie, w jedne miejsca cisnąc tłumnie, drugie pozostawiając bez obrony — nagle wystąpł[1] z za zasłon, które go kryły i wszędzie wielkim lasem włóczni runął na rycerzy stojących u łańcucha...
Krzyżacy wytrzymali to uderzenie pierwsze, odpierając je ciężkiemi włóczniami swojemi — kilku jezdnych obaliło się z końmi, z jednéj i z drugiej strony — walka rozpoczęła się wściekła.

Teodoryk znajdujący się w pośrodku — widział już, że był zewsząd opasany i że siłom

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – wystąpił.