Taką wydawała się teraz walka ta widziana z obozu niemieckiego...
Inną wcale była z polskiej strony... Zakon ważył może najlepszego żołnierza najemnego, król na szalę rzucał życie i królestwo swe...
Lecz królem tym był osiwiały w bojach i mękach Łoktek, umysłu nieugiętego i wielkiéj wiary w przeznaczenie i opiekę Bożą... Czuł się zesłanym dla ocalenia téj korony i ziemi...
Przededniem jeszcze wystąpił z lasów, wiedząc dobrze o położeniu nieprzyjaciela, o siłach jego, o oddaleniu się komtura Chełmińskiego... Wojsko szło w ciszy, osłonięte mgłami aż na kilkoro stai od obozu nieprzyjaciela.
Tu król wystąpił sam, zwołując przed siebie wojewodów i chorążych, którzy go kołem otoczyli.
Blady był i wzruszony...
Dniem wprzódy z obawy o los jedynaka, zmusił go do oddalenia się z Trepką, zakazał mu uczestniczyć w tym śmiertelnym boju.
— Ostatni to może raz pan Bóg mi dozwolił stanąć do bitwy z wami... — rzekł do swoich — niechże sromu nie poniosę!!
Nieprzyjaciel mocen jest, ale obciążony łupami i taborem, nie spodziewa się nas... Zwyciężym go...
Głos mu przerywał oddech przyspieszony. Spojrzał na wojewodów; wołając na nich po
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/146
Ta strona została uwierzytelniona.