Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.

imieniu, chorążych do siebie pozwał, obiecując im wdzięczność swą.
— Ostatni raz ja z wami idę, — powtórzył — ufajmy Bogu, a zwyciężymy...
Wszyscy się garnęli doń, przyrzekając walczyć do upadłego.
Król tego dnia wdział starą swą doświadczoną, w mnogich miejscach pogiętą i porąbaną zbroję, hełm zawarty — bez żadnych oznak, gdyż i tak wzrost go czynił do poznania łatwym, a nieprzyjaciela nań wyzywał.
Wojewoda krakowski zaczął wraz z innemi prosić go, aby na uboczu stał, do boju się nie mięszając — a im pozwolił zetrzeć się z nieprzyjacielem — lecz żadna siła w świecie starca powstrzymać nie mogła... Rwał się w pierwsze szeregi z niecierpliwością młodzieńczą.
Dodano mu do boku kilku, aby go przynajmniéj osłaniali.
— Nie lękajcie się o mnie — rzekł do Hebdy — dali Bóg zwyciężyć będę cały, — lecz jeźli nas klęska spotka... nie chcę żywym zejść z pola!!
To rzekłszy król z innémi rzucił się na obóz krzyżacki...
Łańcuchy, które go opasywały, przy pierwszém uderzeniu porwane zostały. — Polskie hufce wtargnęły do obozu, zmieszali się tu Krzyżacy z Po-