Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/150

Ta strona została uwierzytelniona.

włócznie razem, strąciwszy zbroję lekką i już w boju zluzowaną, utkwiły w nim.
Padł, nie wydawszy jęku, rozdarty straszliwie na pobojowisku, w chwili, gdy ciągnący za nim rzucili się na Plauena i porwali go w niewolę...
Szary cały swój pochód ten odbywał na wiernym koniu siwym, który od dawna mu służył... Byli to towarzysze nierozłączni i przyjaciele, koń znał głos, chód — czuł pana zdaleka... W pochodzie zdali się jednym jakimś centaurem, w którym dusza i myśl obu była wspólną.
Gdy Florjan zakrwawiony padł, oburącz chwytając rozdarte ciało, z którego wychodziły jelita... — koń stanął nad nim, kopytami wrył się w ziemię i pokrył go sobą. Uchronił go od stratowania i zgniecenia, którego ofiarą padało drugie tyle ludzi co zabitych mieczem i toporem.
Szary wychowany był i zahartowany jak na rycerza przystało... Każdéj chwili gotów umrzeć, każdéj godziny gotów cierpieć, czując życie w sobie, wspomniawszy na dom, żonę, dzieci — oburącz nacisnął wnętrzności i pozostał pod koniem, wśród dokoła wrzącego boju, czekając, co zrządzi Opatrzność.
On, ludzki swój i rycerski spełnił obowiązek do końca, teraz musiała wystąpić ta opieka Boża, która rozporządza żywotem i przeznaczeniem człowieka.
W duszy swej westchnął do Boga.