Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/157

Ta strona została uwierzytelniona.

Tłum to był, w którym najdostojniejsi mięszali się z najlichszemi, usiłując ocalić, małemi czyniąc.
Lecz po resztkach zbroi, po twarzach i postawach, łatwo było rozeznać dowódzców, resztki białych płaszczów poszarpanych zdradzały ich..
Pięćdziesięciu sześciu rycerzy dostało się w ręce Polaków — około czterechset legło na placu.
Tłum który otaczał niewolnika, warczał groźno... Nie chciano im przebaczyć — wołano o pomstę za swoich... Niektórzy rzucali się na bezbronnych, tak że straże ledwie do przybycia króla, osłonić ich mogły...
Gdy Łoktek zsiadł z konia i spojrzał na powiązanych sromotnie sznurami nieprzyjaciół swych, między któremi znajdował się i Marszałek Teodoryk, z chłodną rezygnacją oczekujący śmierci — komtur Elblągski Herman, blady jak trup, Albert komtur Gdański, wielki komtur Otto von Bonsdorf i na ostatku wzięty Russ von Plauen — zmierzył ich oczyma zaiskrzonemi, słowa nie mówiąc.
Najzuchwalsi z nich, obawiali się rozjątrzonego tłumu, lecz za przybyciem króla pewni byli, iż się Krakowski pan, nie będzie śmiał ważyć, mściwego zakonu rozdrażniać, na śmierć ich skazując... Z wejrzeń ich widać to było. Herman