dumniéj podnosił głowę, Albert śmiało naciskający tłum odpychał.
Lecz Wielkopolanie, którzy byli świadkami, jak nieludzko się pastwili Krzyżacy nad bezbronnemi, po kościołach lżąc niewiasty, odzierając kapłanów, mordując starców u ołtarzów, pod których opiekę się schronili — Wielkopolanie zbiegli się kupą, najzajadlej domagając nie zemsty, ale słusznego ukarania.
Łoktek właśnie Marszałka Teodoryka, którego mu wskazał nadchodzący Wincz kazał oddzielić i pod straż oddać osobną, gdy Remisz z głową pokrwawioną przypadł do niego, uląkłszy się, aby i innym nie darowano życia.
— Miłościwy panie! — począł wykrzykiwać, — miłościwy panie — posłuchajcie nas, myśmy najlepsze świadki.
Król wskazując na niemców zapytał.
— Co to są za ludzie?
— My wam powiemy, miłościwy panie, co to są za ludzie — zawołał Remisz... Zbójcy są, okrutnicy, co ani krzyża na kościołach, ani niewiast, ni starców, ni kapłanów nie szanowali.
Wskazał na Elblągskiego Hermana...
— Oto kat... co dzieci kazał mordować, a klęczącemu przed nim przeorowi Dominikanów szyderstwem odpowiedział na błaganie...
Herman — w którym obawa o życie dumę
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/158
Ta strona została uwierzytelniona.