Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/159

Ta strona została uwierzytelniona.

złamała — odparł podniesionym głosem, siląc się na ladajaką polszczyznę, do króla.
— Wy najlepiéj wiecie, wodzem będąc, czy on odpowiada za żołnierskie zbytki...
Słysząc to Remisz przypadł doń z pięściami i rzucił mu w twarz.
— Ne prest! niemcze przeklęty, ne prest!
Za nim Wielkopolanie wszyscy pokrzykiwać zaczęli.
— Śmierć im wszystkim! śmierć!
— Po rycersku od miecza, zbóje ginąć nie są warci — krzyczał Remisz — postronkami ich, na postronki...
Zaledwie słów tych dokończył, a król nie miał czasu jeszcze odpowiedzieć ni powstrzymać, gdy tłum rzucił się ławą na krzyżackich jeńców i sznury im zarzucając na szyję, dusić począł.
Jeden z pierwszych, padł komtur Elblągski, którego ciało wywleczono precz, odarłszy ze zbroi. Za nim poszli inni. Ze starszyzny nie oszczędzono nikogo. Wściekłość była niewysłowiona.
Król ani zapobiedz nie mogąc temu zemsty wybuchowi, ani chcąc nań patrzeć, wszedł do swojego namiotu.
Ogromny łup z obozu Marszałka ściągano teraz zewsząd, na kupy go zrzucając przed namiotem królewskim...
Noc zeszła na obrachowywaniu strat w ludziach i obmyśliwaniu skutecznego oporu zako-