— Wszystko przebaczone — przerwała Halka — król łaskaw.
Wojewoda wskazał po za namiot, na kupy, które się snuły.
— A kto im pamięć odejmie?. — rzekł — ci mi nie przebaczą... Król — dodał po przestanku — ciągnie ku Poznaniowi, odstać od niego nie mogę, pójdę i ja.. Ale tam — poproszę, by mi ciężar z ramion zdjął... Nie chcę dowództwa — pragnę spokoju.. Siądziemy na wsi...
Halka pocieszać się go starała, lecz czoło zostało nawisłe chmurami. On sam sobie przebaczyć nie mógł.
Floryan Szary za staraniem Hebdy złożony w jego namiocie, opatrzony przez kanonika Wacława, w strasznéj gorączce marzył o pobojowisku...
Pamiętna opieki, jaką miał nad nią, Halka, natychmiast szukać go poszła, dowiedziawszy się o ranach okrutnych, jakie mu zadano.
Ksiądz Wacław powiadał o nim, iż mógł się wyleczyć z nich, lecz długiego potrzeba było czasu i starania, nimby życie za ocalone uważać można. Król sam pamiętny tego słowa, które na pobojowisku od mężnego rycerza usłyszał, zalecał pieczę mieć nad nim.
Prosto z pod Płowców, Łoktek nie tracąc czasu, wraz z wojewodą ciągnąć musiał do Poznania, aby Czechów uprzedzić...
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/164
Ta strona została uwierzytelniona.