Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/166

Ta strona została uwierzytelniona.

Drugi w wieku Florjana ze zgniecionemi nogami, żyć sobie obiecywał, lecz na koń już siąść nie spodziewał się nigdy.
Szary, choć tak straszliwie poszarpany, wierzył w to mocno, że byle zszyte rany się zrosły, zdrów musi być...
Codzień prawie tęskniło mu się tak za domem, a niepokój go ogarniał o sąsiada tak wielki, iż by się był zerwał i jechał na wozie, byle do swoich.
Nie puszczano go.
Biskup Matjasz, co grzebał umarłych, przychodził do nich codzień i uczył cierpliwości.
— Ojcze mój — mówił Florjan całując go w rękę — ja dla siebiebym cierpliwość miał, ale dla żony i dzieci, dla starego ojca, których tam porzuciłem na łasce Bożéj i rodziny méj, trudno mi tu zcierpieć... Na woziebym się dowlókł...
— Drogi złe, zimno okrutne... rany niezgojone — mówił biskup. — Czekajcie...
Wojewodzina, przed którą bolał i skarżył się Szary, w ostatku się jego niepokojowi ulitowała.
Miała wóz i woźniki dobre, ludzi podostatkiem; sama tu zmuszona siedzieć, tęskniła wielce. Gdy Szary począł, obwiązany cały, poruszać się i wstawać na gwałt, aby siłę swą pokazać, rzekła dnia jednego.
— Niema z wami rady, jeźli ks. Wacław dozwoli, odwiozę was żonie.