Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/168

Ta strona została uwierzytelniona.

Jemu podróż wydawała się nieskończoną, a im się bardziéj ku Pilicy zbliżali, tém niepokój rósł.
Zdrowie się nie pogorszyło w drodze, bo je nadzieja utrzymywała.. Uśmiech czasami zjawiał się na bladéj twarzy jego — to go spędzał niepokój.
Wojewodzina, sama w trosce o męża, krzepiła go jak mogła...
— Miłościwa opiekunko moja — rzekł jéj jednego wieczora Florjan, gdy go ludzie na noc do izby znieśli... — Myślę ja sobie ciągle o żonisku i dzieciach... Kto tam wie, czy do nich doszło co już o bitwie, a o mnie pewno żadnéj wieści nie mają. Co się tam z niemi dzieje, jeźli Domna wie, że naszych tylu padło??
Jak mnie tam na wozie im przywieziecie, gotowi pomyśleć, że im trupa odsyłają z pobojowiska...
Półtora dnia powolnéj drogi, jeszcze zostawało do Surdęgi, gdy wojewodzina odezwała się.
— Chcecie, to pojadę przodem do waszéj??
Florjan odpowiedział tylko spojrzeniem wdzięczném.
Nazajutrz wojowodzina[1], starszego sługę zostawiwszy przy Szarym, sama pospieszyła do Surdęgi, jednego dnia się tam dostać spodziewając..

Ludzie, choć im drogę dobrze rozpowiedziano, pobłądzili trochę i noc nadeszła, a Surdęgi widać nie było... W ostatku po przepaścistych

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – wojewodzina.