Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/179

Ta strona została uwierzytelniona.

mu się poskarżyć, że od sąsiada cierpiał więcéj, niż od tych ran, które mu włócznie zadały...
Domna rękami zakryła twarz... Starzec załamał dłonie, milczeli wszyscy, wojewodzina daléj mówiła.
— Król mu przyrzekł, że go od sąsiada uwolni, sam opatrzyć go kazał, i dziś już niema niebezpieczeństwa...
Z płaczem rzuciła się młoda pani dziękować zwiastunce, potém jak nieprzytomna pobiegła uklęknąć i pomodlić się — potem chciała natychmiast choćby na koń siąść i naprzeciw męża jechać — lecz Halka nie dozwoliła na to, ojciec się oparł...
Wojewodzina nie powiedziała nic jeszcze o swéj bytności u Bąka, i teraz dopiero, gdy Domna zaczęła się kłopotać, aby mściwy sąsiad nie napadł w drodze na Forjana — o swojéj przygodzie mówić poczęła.
Wszyscy wydziwić się nie mogli, iż z niéj cało wyszła.
— Powiedziałam ja mu — dodała wojewodzina — o tém, co król przyrzekł Florjanowi, i zdaje się że Nikosz, choć się uśmiechał z tego, musiał wziąć do serca królewskie słowo...
Domna się przecież nie uspokoiła, poki[1] naprzeciw męża ludzi kilku zbrojnych nie wysłała...

Halka, która choć zdala, patrzała niemal na straszną walkę pod Płowcami, i dla męża swe-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – póki.