Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/181

Ta strona została uwierzytelniona.

do uroczystości wielkiej, na przyjęcie swojego pana.
Wieść od dworu poszła po wioskach — z echem królewskich słów i obietnic.
Gromady zbierały się witać wracającego na granicy. Ze wszystkich wsi, postrojony świątecznie lud, cisnął się na drogę wiodącą do zameczku.
Opowiadano sobie i to co było i to, co każdy z serca dodawał do powieści o trzech włóczniach i o złym sąsiedzie. Historja stawała się już legendą, która wieki przetrwać miała,[1]
Na zamku Bąka, postrzeżono ten ruch wielki i niepokój około Surdęgi, lecz ztąd nikt się nie ruszył, ni pomagać, ni przeszkadzać. Z za ostrokołów Nikosz patrzał niespokojnie, rozkazawszy zamek zaprzéć, a ludziom broniąc wychodzić z niego; jakby się lękał o siebie.
Domna zaraz dała znać do Lelowa, zkąd brat jéj i co żyło, skoczyło także na spotkanie Florjana.
Z woza swego, przysłoniętego skórami, Szary zbliżając się ku domowi, wyglądał coraz niespokojniej. Znajoma okolica dozwalała mu obliczać czas i odległość, mierzyć biciem serca zbliżanie się do Surdęgi.

Napróżno jednak naglił i prosił powożących, aby pospieszali — rozkaz był wydany, aby rannego wieźli powoli, wozowi się nie dając prze-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; zamiast przecinka winna być kropka.