Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/184

Ta strona została uwierzytelniona.



X.


Od powrotu Florjana, choć na zamku zawsze się po staremu strzeżono od sąsiada — Bąk najmniejszego powodu do obawy i znaku życia nie dawał.
Na Wilczéj Górze wszystko się zdawało usypiać, jakby go w niéj nie było. Ludzie nawet jego, dawnym swym zwyczajem, psot żadnych nie czynili.
Stary Dalibor, zawsze niedowierzający, utrzymywał, że chyba podłe owe człeczysko coś bardzo niegodziwego gotuje i ma na wątrobie. Nie dawało się to jednak czuć wcale.
Tymczasem wojna się skończyła, z Krzyżakami niby to jakieś układy i pokojowe rozmowy poczęto, choć w dobry ich skutek nikt nie wierzył. Tracono tylko czas, który oni zyskać chcieli, a do końca dobić się z niemi nie było można.