Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/186

Ta strona została uwierzytelniona.

Z Krakowa jak nie było, tak nie było wieści żadnéj.
Ale poczęły po kraju chodzić pogłoski, że Krzyżacy się znowu na Kujawy wybierają i na Brześć chcą ciągnąć.
Drogi ledwie obsychać zaczynały, gdy dnia jednego do izby chłopak wpadł, do siedzącego na ławie pana wołając, że do zamku ktoś w kilkadziesiąt koni ciągnie.
— A no! — odparł spokojnie Florjan — jak gość przybędzie — wrota mu otworzymy, czém chata bogata... Dostojny pan, czy ubogi człek, tém go przyjmę, co mam — choćby i król sam, więcej nie dam, nad to co mogę.
Jeszcze sobie tak wesoło żartował, a żona do okien biegła wyglądać, gdy od wrót szum się stał — wołano...
— Wojewoda!
Stary z Florjanem wyszli naprzeciw niego.
Zsiadał właśnie z konia, rozglądając się po zameczku — a twarz miał dosyć wesołą.
— Oho! — zawołał do Szarego, patrząc nań — jużeście to na nogach?
— Dzięki Bogu, a pono w sam czas — odparł Florjan z pokłonem — bo coś o wojnie bąkają. Krzyżacy na Brześć mają ciągnąć. — Trzeba będzie spróbować na siodło.
— No, wy jeszcze spocząć możecie — odpowiedział Hebda — téj biedzie na Kujawach je-