Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/187

Ta strona została uwierzytelniona.

dnakże jesteście winni, że gdy o niéj była mowa u króla — stary sobie was przypomniał i nakazał mi zaraz jechać, abym złego sąsiada okupił, choćby najdrożéj.
I z tém ja do was przybywam.
— Bóg zapłać królowi panu.
Wprowadzili do izby wojewodę. Przyjmowano go serdecznie, ale po ziemiańsku, jak Florjan mówił, chlebem powszednim, dostatkiem domowym, żadnego nie czyniąc zbytku.
Po kubku jednym, drugim, odezwał się Hebda.
— A co, miły bracie — u mnie czasu omal zawsze, zawezwać by go tu w imieniu króla i....
Syn i ojciec, oba głowami potrzęśli.
— Jakośmy żywi, ten zbój naszego progu nie przestąpi. — Darujcie panie wojewodo, ani on nie zechce, ani my tego dopuścim...
Stary wtórował — Hebda się zadumał, nie w smak mu to było.
— Nadtośmy sobie nadojedli — mówił Dalibór. — Człek zły jest i my z nim zgody niechcemy, bo z takimi jak on, drużba nic potém. Niech idzie na kraj świata, by go nasze oczy nie oglądały — i tyle.
Nie spierał się już wojewoda. Dworu swojego część zostawił w Surdędze, konia kazał przyprowadzić i pojechał sam do Bąka.
U niego ciągle jeszcze od powrotu Florjana, cicho było i pusto... Ludzie nawet z Wilczéj