Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/190

Ta strona została uwierzytelniona.

żyjcie we zgodzie; aby na was żalów i skarg nie noszono.
— Miłościwy panie — zawołał, zwolna głowę podnosząc Nikosz — człek, gdyby chciał, ze skóry swéj nie wylezie. Będą mi ludzie dobrzy, będę im druhem; zajdzie mi kto w drogę, jako tu Szary, krew nie woda.
Raz człek żyje i raz umiera.
Musiał wojewoda podany kubek przyjąć, choć mu się pić nie chciało. Miód był stary, i jak smoła czarny.
Nikosz począł rozwodzić żale, a sam pił chciwie i dużo. Blade jego lice rozgorzało, i z żółtego stało się niemal siném, widać było, że się w nim burzyło wszystko.
Hebda słuchał obojętnie.
— Kiedyż mi puścicie wasz gródek? — zapytał — bo ja tu urzędnika mojego do odbioru zostawić muszę.
Nikosz się trochę nasrożył.
— Wypędzacie mnie — rzekł — pilno się mnie im pozbyć.
I chwilkę podumawszy, rzekł ze słością[1].
— Za dzień, za dwa — wozy moje gotowe będą — bylem zaraz tamtę ziemię dostał... pójdę ztąd, pójdę bez żalu...

— Ziemię król przeznaczył, i rozkazy a pisanie dostaniecie w Krakowie — rzekł wojewoda.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – złoscią.