Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/193

Ta strona została uwierzytelniona.

późniéj szedł na spoczynek, a wstawał najraniéj, gdy przez szczeliny okiennicy dostrzegł promyk jakiś, jakby na dworze coś świeciło.
Odsunął prędko okienniczkę i — stanął przerażony.
Ogromna łuna gorzała na niebie. Nie mógł się w początku z przestrachu opamiętać — gdzie pożar się wszczął i zląkł o samą Surdęgę — ale ogień, choć blizki, z za wałów się ukazywał.
W tem i stróże poczęli wołać.
— Gore!!
Płonęły zabudowania na Wilczéj Górze — do których już z wiosek biegli ludzie na ratunek.
Ani oni jednak, ani ci, co na zamku byli, ogniowi strasznemu nie mogli dać rady, ani się nawet zbliżyć do niego.
Zabudowania podpalone na wszystkie cztery rogi, gdyż pakuły i smołę poznajdowano pod ścianami — gorzały tak szybko, iż ci, co w izbach spać się pokładli, ledwie uszli z życiem.
Nie dość na tém, chałupy i szopy na podzamczu, które dla nowych osadników służyć miały, płonęły też wszystkie i do rana nie zostało z nich nic, oprócz kupy popiołów...
Ostatnia to była zemsta Nikosza Bąka, który wszystko zdawszy w całości, postarał się o to, aby po nim Szary nie wziął nic, oprócz pustki i zgliszcza.