Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Jelita t.II.djvu/198

Ta strona została uwierzytelniona.

która mnie chorego pielęgnowała i do domu wiozła, opuścił... Pomogę nie pomogę, powinność spełnię.
Domna nie mówiła nic, błagająco patrzała na męża. Dalibór rozjątrzonego łagodził.
— Bajki plotą — szeptał cicho — darmo się zerwiesz — a i ludzi sobie narazić nie dobrze... Dać temu pokój. Palca we drzwi wkładać nie trzeba.
Florjan milczał, lecz po wyjeździe Leliwów drugiego dnia w drogę się wybierać zaczął..
Ludzi dobrał sobie zbrojnych kilkunastu, żonę pożegnał, ojca i ruszył najprostszemi drogami na noc całą.
O mil sześć od domu, przyszło spocząć. W gospodzie siedzieli podróżni przy piwie. Jechali do swoich do Sieradzia, a byli wielkopolanie.
— Co tam słychać koło Poznania? — zapytał Szary.
Wąsaty, gruby ziemianin śmiać się począł dziko.
— Dobrze słychać! dobrze — rzekł, panosząc się i w bok biorąc — łotrom łby ścinają, aby drudzy się kajali.
— Jakim? komu? — rzekł Florjan pobladłszy nieco.
— Tak ci jest, tak — ciągnął daléj podróżny. — W samą wigilią narodzenia Ś. Jana Chrzci-