Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król Piast tom I.djvu/026

Ta strona została uwierzytelniona.

czaj sprzedawania wakansów nie poszedł też dziedzictwem na dwór nowy.
Jeszcze tak gwarzyli wyglądając już rychło do stołu oznajmią, gdy ogromne sanie przed mały ganek dworu się zatoczyły, porwali się wszyscy do na wpół zamarzłych okien. Gość to był znowu cale tym razem nie lada, bo sanie otaczała liczna służba i zwiastowała pana.
Skrzywił się Piotrowski, — wszyscy spójrzeli się po sobie — w tem drzwi otwarto i w nich uśmiechnięty, ubrany wykwintnie ale po polsku ukazał się podżyły mężczyzna.
Był to Pan kasztelan Sandomirski. Piotrowski mało go znał, a choć z jego wioskami sąsiadował, kasztelan u nich tak rzadko przebywał, iż się prawie nie widywali.
— Po pod bramą, uczcić pana brata przejeżdżając począł grzecznie wsuwając się kasztelan — któremu towarzyszył słusznego wzrostu młodziuteczki bratanek — nie mogłem tego przenieść na sobie, aby go choć chwileczkę nie nawiedzić.
Spieszę się bardzo, bo nam ten kaptur wiele do czynienia daje — ale choć pokłonić się chciałem.
Piotrowski przyjął pana z powagą, ale zarazem uprzejmością, kasztelan raczył usiąść, nie odmówił kalmusówki i przekąski, choć ciągle powtarzał że mu się spieszy, — a w końcu okiem rzuciwszy po zgromadzeniu, które zimno go i milcząco przyjmowało, zawołał.
— Cóż — de publicis?
Pytanie głównie było do gospodarza skierowane, który po krótkim namyśle odrzekł.