Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król Piast tom I.djvu/077

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale mnie, mnie — rzekła — pozwolicie tu jeszcze pozostać. Niech Michał będzie swobodnym, swoim dworem.
Młody książe się zachmurzył; kustosz widząc, że matka i syn najprędzéj się porozumieją zostawszy sami, wstał i pożegnał starą księżnę, która go do progu odprowadziła. Zaledwie z oczów jéj zniknął, gdy wzrok podniosła na syna.
— Poczciwy ten przyjaciel — rzekła — tak bardzo troszczy się o nas, jak żaden o krewnych... Ma on po części słuszność, że zanadto jesteś ukryty i dajesz wszystkim iść przed sobą... ale mogłoż się inaczéj ułożyć, przy tak szczupłych środkach, a takiéj nawale długów? Ludzie by uwłaczali pamięci ojca, mówiąc, że my długów tych nie płaciemy, a na zbytki tracim. Ks. Fantoni ma może słuszność — powtórzyła księżna — czyniąc mnie wyrzuty... Ja mogę pozostać w kątku i zakryta, ale ty...
— Ja — począł syn z widocznem zakłopotaniem — ja — idę za radami Lubomirskiego, nie kryję się, jeżdżę i bywam wszędzie, alem nie winien temu, że inni świetniéj występujący — więcéj oczy ściągają.
— O! tyś bo rzadko nieśmiały — odparła matka — wszyscy to mówią, ja to widzę. — Wieluż uboższych od ciebie, a niemających takiego imienia, hałaśliwie sobie torują drogi i w towarzystwie odgrywają role...
— Ja nie potrafię tego — uśmiechnął się ks. Michał.
Zaraz po wyjściu ks. Fantoniego przybyła Hela, stała tuż i słuchała.
— Potrafilibyście — wtrąciła — gdybyście chcieli tylko — ale ta powolność wasza, ta obojętność na wszystko.
Ks. Michał zwrócił ku niéj oczy z wymówką.