Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król Piast tom I.djvu/085

Ta strona została uwierzytelniona.

z siedzenia, zakłopotana samą myślą tą, że może czegoś żądać, czego mu odmówić będzie musiała.
— Ja to — odezwał się szlachcic od progu, pociągając wąsa, widocznie zmięszany... jąkający się — ja tu do stopek W. ks. Mości raz jeszcze przychodzę z prośbą wielką.
Księżna aż pobladła.
— Kiedy mi moją śmiałość, pani przebaczy — mówił daléj Grąbczewski. — My Sandomierzanie wszyscy w wielkiéj mamy weneracji tych, co dla rzeczpospolitéj cierpieli i walczyli za nią, więc też i imię nieboszczyka, panie mu świeć — Jeremiego jest u nas w największéj estymie. Zatem i ród jego cały... wielu się u mnie prosi, żeby choć syna bohatera oglądać mogli. Jużci to trudno wszystkich przyjmować... ja to wiem, ale mam jednego poczciwego przyjaciela, a po troszę i plemiennika... którego bym, za pozwoleniem księżnéj Mości (tu się pokłonił) — rad przyprowadzić... niechby miał to szczęście krew wielkiego naszego hetmana oglądać.
Księżna słuchała, powoli ochłonywając ze strachu... ale prośba poczciwego Grąbczewskiego nie mniéj tak się jéj wydała dziwną jakąś, że nie rychło odpowiedź na nią znalazła...
— A wy toście ks. Michała nie spotkali, nie widzieli? — spytała.
— Niech mi W. ks. Mość daruje — rzekł szlachcic — oczyska mam złe, nie dowidzę, a — co prawda — nie widywałem ks. Michała od jego dziecięcych lat, poznać by mi było trudno.
Uśmiechnęła się staruszka wesoło, bo ta cześć dla imienia męża miłą sercu jéj była.