Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król Piast tom I.djvu/088

Ta strona została uwierzytelniona.

słuchał. Nie wiele go obchodziło to wszystko. — Kiedy niekiedy rzucał słówko od niechcenia.
Tymczasem przepić musiał do gości, i razem z niemi ochoczo się wziął do śniadania.
Hela wyszła zaraz zostawując ich samych, i wkrótce Piotrowski bardzo zręcznie na elekcją się zawrócił.
— My byśmy, radzi co najprędzéj tę pańszczyznę odbyć — mówił — bo dla nas hreczkosiejów to ciężka rzecz w samą porę wiosenną, przy nadchodzących sianokosach, a gdzie może niejeden się jeszcze i nieobsiał, stać w polu kilka tygodni... a, choć suche dni minęły pościć często gęsto, bo nie każdemu stać na kuchtę.
— Zdaje się — wtrącił książe obojętnie — iż elekcja się nie przeciągnie, wszyscy zgodni prawie na Kondeusza. Drudzy kandydaci nie wielu za sobą mają.
— Myśmy to słyszeli i wiemy o tem — odezwał się Piotrowski — ale i to nam wiadomo, że Kondeusz za gotowy grosz sobie przyjaciół pokupował, a to jest obrazą Bożą, simonją wprowadzać tam, gdzie ducha świętego się wzywa i jemu potem przypisywać, co się pieniędzmi uczyniło.
U nas szlachty Kondeusz nie jest persona grata...
— A któż? — spytał ciekawie ks. Michał.
— Bóg wiedzieć raczy, kogo nam podda duch święty — śmiejąc się mówił Piotrowski. Czemu by Piast nie miał być?
— Ah! — spytał Wiśniowiecki — wybór Piasta bardzo trudny — bo to tak dobry jeden jak drugi... a zazdrość by się zrodziła nadto...
— My też nie przesądzamy nic — ciągnął na pozór obojętnie Piotrowski — to tylko W. ks. Mości powiemy,