sklecone mieli domki słomą okryte, ale tych było niewiele.
Wóz, a przy nim daszek od słoty przyparty, ognisko wykopane w ziemi i od wiatru przysłonięte, były najzwyklejszem schronieniem. Około wozu czeladź na gołéj ziemi legiwała, chroniąc się pod wóz, gdy deszcz nocą padał... Sam też pan niewiele więcéj wymagał, bo każdy był do łowów i do koczowania nawykły, a choć potem łamało w kościach — niezważano wiele i lada smarowanie pomagało.
Konie musiały dzielić los panów, choć wielu o nie prawie dbało więcéj niż o siebie i ludzi, i dla nich szopki kleciło, a żłoby kupowało. Ubożsi wszakże z płóciennym żłobem i workami na łeb zarzuconemi się uspakajali.
Było co się rozliczności tych gospodarstw przypatrzeć, bo i tu charakter, temperament, obyczaj człowieka dobitnie się malował. Jeden dbał tylko aby jego taborek pięknie świecił, drugi aby mu wygodnie i zaciszno było.
Nie zbywało i na stowarzyszonych po kilku, którzy do spółki obozowali, gotowali, jedli, pili i noclegowali.
Bracia, powinowaci, przyjaciele chętnie się tak skupiali, bo im kupką było najweseléj, — kuchta jeden warzył, expens był mniejszy, jadło lepsze... śpiżarnia obficiéj zaopatrzona. Z tą, po czterech tygodniach, gdy się z wozów wyjadło wszystko, nie jeden miał kłopot nie mały. Trzeba było po wszystko do miasta na rynki i targi posyłać, bo przekupnie miejsca zabiegali po drogach i gościńcach, wykupując od wieśniaków wszelką żywność, a potem ją dwakroć przedając drożéj. Przychodziło nieraz z temi przekupniami, po większéj
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król Piast tom I.djvu/093
Ta strona została uwierzytelniona.