Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król Piast tom I.djvu/098

Ta strona została uwierzytelniona.

żących do tego towarzystwa, mnóstwo szlachty, mieszczan i gawiedzi różnéj przypatrywało się temu pańskiemu... mięsopustowi na ulicy, który szlachtę szczególniéj raził i oburzał wyzywającem swem przyzwoitości lekceważeniem.
Na tém kończyły się prace dzienne senatorów, którzy powróciwszy do Warszawy, przebrawszy i otrząsłszy z okrutnego kurzu, który najczęściéj na drodze tumanami się wzbijał, jechali albo na nowe narady, lub zaproszeni na biesiady, najczęściéj kończące się takiemi upojeniami, że niektórzy z niego dopiero około południa wychodzili, całkiem już do Szopy i okopów jechać nie mogąc.
Tu także noc miała swą odrębną fizjognomją. Nie mówiąc o budach pod wiechą, otwartych do białego dnia, z pod których dromle, cymbały, szaławaje i skrzypki ze śpiewkami słychać było, a do nich czeladź się wykradała, pod wielą namiotami i szałami ucztowano nie wytwornie, ale obficie się składając na wspólne biesiady. Napoje wówczas podbudzały umysły, żywiéj poruszały serca, śmieléj się odzywano i tu niechęć przeciwko panom, która była hasłem elekcij od początku rosła, coraz groźniejszą się stająca.
Karmiono ją umiejętnie codzień nowemi opowiadaniami, a dosyć było samego widoku tych przepychów urągających się szlacheckiéj mierności i ubóstwu, aby oburzyć i do zemsty podbudzić.
Lada słówko prawdziwe czy fałszywe, jakoby na pokojach wyrzeczone, które piórkami różnemi przystrajano, rozchodząc się z ust do ust jątrzyło ją coraz więcéj. Utrzymywano, że Prymas i Hetman ze wzgardą się wyrażali o gawiedzi szlacheckiéj, o szaraczko-