Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król Piast tom I.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.

W dość znacznéj odległości od szopy i okopu, ks. Michał usłyszał wrzawę i huczenie tłumów, z pośrodka którego krzyki się piskliwe wyrywały niekiedy. — Gdy się zbliżyli, widok jaki się ich oczom stawił, nie dozwałał wątpić, że tu jakaś katastrofa się gotowała.
Szopa stała oblężona niepoliczonym szlachty tłumem, tak rozgorączkowanym, jak gdyby tuż na szablach miał roznieść osaczonych senatorów.
Ks. Michałowi i Kiełpszowi już by się bliżéj szopy nie dało pewnie docisnąć, gdyby się nie trafił na drodze Gorzeński znajomy księciu, który dopomógł mu tak dzielnie, iż konie oddawszy sługom, — za nim się przedzierając dotarli aż do słupów, i mogli wejrzeć do środka. Tu potrzeba było całych sił młodych ludzi, aby się oprzeć naciskowi fali téj ruchoméj, która gdzie niegdzie tak szopę oblegała, że słupy jéj trzeszczały.
Zewnątrz i wewnątrz — było na co patrzeć... Przy stole ogromnym, na krzesłach i ławach, mając w pośrodku siebie bladego jak trup Prymasa, siedzieli potrwożeni senatorowie i biskupi... Na twarzach ich malował się przestrach niewysłowiony. Prażmowski drżącemi rękami ocierał pot z czoła, inni szeptali niespokojni — oczyma rzucając ku żywym ścianom otaczającym. Nie było prawie jednego z nich, który by téj burzy jak orkan strasznéj śmiał stawić czoło... Nie wrzawa ale ryk dziki rozlegał się nieustannemi wybuchy, wśród których trudno było głosy pochwycić. Szczęk szabel podobywanych z pochew, któremi nad głowami wywijając szlachta ciągle uderzała... był jakby towarzyszeniem muzyki do téj pieśni szalonéj.
Z senatorów żaden nie mógł przyjść do słowa; pod-