Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król Piast tom II.djvu/011

Ta strona została uwierzytelniona.

mionach. Ogromne wozów tabory rozciągały się pod murami, namioty i chałupy, mimo pory zimowéj, osłaniały ludzi i konie, nie mogące się w murach pomieścić.
Nadzwyczajne przygotowania kazały się domyślać jakiegoś obchodu wspaniałego. We wrotach głównych widać było rusztowania świeżo pobudowane, a obok nich stosy zielonéj jedliny i jałowców. Około kościoła na drabinach ludzie rozwieszali długie sploty gałęzi, mające przyozdabiać ściany. Wszędzie ruch i krzątanie się były nadzwyczajne, — kominy buchały słupami gęstego dymu, a naprędce z kamieni i cegieł powznoszone kuchnie żarzyły się niezmiernemi ogniskami, przy których całe sztuki zwierzyny i różnego mięsiwa się piekły. Strażom zbrojnym, chodzącym z halabardami, rozpędzającym tłumy, ciężko było je w granicach naznaczonych utrzymać. Krzyki dawały się słyszeć tu i owdzie. Tymczasem dzwony zwykłym porządkiem wołały na modlitwę — a z kościoła słychać było brzmienie organów i dobywające się pieśni.
Niedaleko od wnijścia bocznego do kościoła, obok szeregu ławek, straganików i budek, w których sprzedawano obrazki, szkaplerze, medaliki, świece i vota różne, w gwarze ciągle płynącego dwoma prądami ludu, stało dwóch szlachty, ludzi średniego wieku, jeden chudy z szyją długą, którą kołnierz kożucha lisiego po troszę osłaniał od zimna, drugi okrągławy z twarzą mocno zaczerwienioną, z uśmiechem na ustach w wilczurze podpalanéj i ciepłych butach.
— A co? a co? — mówił żywo, spluwając ciągle baryłkowaty szlachcic — nasz król szlachecki, albo się to gorzéj prezentuje niż ci, którzy go poprzedzili?? Ot,