Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król Piast tom II.djvu/015

Ta strona została uwierzytelniona.

O. Czesław witał ich uśmiechem...
— Dwa stołki może sobie gdzie znajdziecie, albo zydel, albo pustą faseczkę, odpocznijcie, — ja czasu niemam... Patrzcie co tu się koło mnie dzieje.
W istocie nie jedna ale dwie izby dosyć obszerne, polspione, które para okien po nad samą ziemią umieszczonych olśniewała skąpo, bo w dziedzińcu ludzie stojący całkiem je prawie zasłaniali, wyglądała na spiżarnię na wpół zrabowaną.
Nie było czasu porządku utrzymać żadnego. Tuż przy drzwiach ogromną baryłkę czuć było octem, którego pełną być musiała... dalej parę beczek z liwarem i z balijkami — ogromna fasa z nadwerężonemi obręczami, na podłodze konewki, wiadra — necki.. Na ścianach pułki zastawione były garnkami przeróżnéj wielkości czarnemi, czerwonemi, białemi, butlami i słojami. W drugiéj izbie był wprawdzie stół jako tako z desek zbity i rądelek przy nim, ale jedno i drugie zarzucone naczyniami i szmatkami, tak że miejsca tu sobie znaleźć nie było łatwo.
— Gospodarujcie, siadajcie, a mnie nie pytajcie, zawołał O. Czesław... nie mam na nic czasu. Zdano na mnie spiżarnię królewską, w części i klasztorną, głowę tracę... Gdzie tu temu wydołać!.. A nakradną przy téj sposobności — strach pomyśleć. Cynamon, gwoździki, pieprze najprzedniejsze cetnarami im trzeba wydawać!
Chwycił się za głowę; ale nie tracąc czasu, mówiąc ze stołu wziął gąsiorek próżny, powąchał go, przystawił z lejką do beczki, natoczył płynu bursztynowego koloru i postawił przed gośćmi, którzy na zydlu przysiedli... Oczyma poszukał kubków, prędko je zdjął gdzieś z pułek i rzekł.