Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król Piast tom II.djvu/016

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ogrzejcie się... ale nie przebierajcie miary. —
Okrągłemu szlachcicowi cała twarz drgać i śmiać się zaczęła, aż do najmniejszéj zmarszczki... Zdawało się że nawet włosy trochę po zdjęciu czapki rozrzucone wesołość tę, oblicza dzielą.
— Dobroczyńcą naszym jesteście! zawołał, bo to mróz, wiatr że człowiek do szpiku kości przemarzł...
— To ostatki już zimy, przerwał zakonnik, dziś a jutro nastąpi odwilż i wiosna...
— Ej? ej? podchwycił p. Ireneusz — a wy to zkąd wiecie?
— Pijawki mi to powiadają, a to nigdy nie chybia — odpowiedział O. Czesław, który nie przerywając rozmowy, ciągle się krzątał, chodził, cóś dobywał, zawijał, mruczał, ważył na szalkach... a na chwilę nie spoczął.
— Panu Bogu podziękuję, gdy się to wszystko skończy, mówił — a Najjaśniejsi państwo do Warszawy odjadą. Szczęść im Boże!! Ale, dziś dopiero wieczorem sam król przybywa, jutro ślub: uczta potem a wesele, tak że ledwie na św. Kaźmirz ztąd wyruszą. Przez wszystek ten czas, ani się pomodlić, ani zdrzemnąć. Modlitwy odmawiam chodząc, a często jednę pięć razy poczynam, niemogąc dokończyć. Pan Bóg mi to przebaczy, bo i pierwsze posłuszeństwo niż nabożeństwo, wedle reguły zakonnéj.
— Ale to na was zbyt wielkie włożono brzemię, kochany wujaszku — odezwał się chudy p. Ireneusz, żeby wam choć do pomocy kogo dali...
— Miałem ich dwu! zawołał O. Czesław — cóż myślicie? tylko mi przeszkadzali a bałamucili — wolę sam... Otarł pot z czoła, bo mimo chłodu, pocił się i cały był zdyszany..