Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król Piast tom II.djvu/027

Ta strona została uwierzytelniona.

plicy, na któréj progu biskupi, przeor i mnogi kler oczekiwał na niego. Lubomirski i jeden z młodych Paców mu towarzyszyli.
Przed ołtarzem padł na kolana i modlił się. W godzinę potem już — sam jeden — siedział z Lubomirskim zamknięty, wyprosiwszy sobie spoczynek. Marszałek dworu przyjmował gości w refektarzu... Wieczerzę dla króla podano mu osobno... — ale tego dnia — ów co jeść zwykle lubił i był smakoszem, nic prawie nie tknął.
Lubomirski patrzył i ramionami poruszał.
— Zmęczony jesteś — rzekł z dumną poufałością do niego.
— Nie — odparł Michał — jestem jakiemś przeczuciem, trwogą niewypowiedzianą tęsknicą przygnębiony.
Załamał ręce.
— Ja jéj, ona mnie nigdy kochać nie będzie — począł chmurno. Obojętną może pozostać — serca zmusić niepodobna, wiem że kocha innego, ale mścić się zechce na mnie za to że los mnie jéj narzucił.
— To są urojenia — rzekł Lubomirski, tak jak ów projekt wydania jéj za Lotaryngskiego jest plotką. Tworzysz sobie troski przedwczesne... Król westchnął i ręce na piersiach złożywszy chodzić począł.
— Wszystko to być może — rzekł, nazwij urojeniem jak chcesz — czuję nadciągającą burzę nową. Powiedz mi com ja zawinił że tak pokutować muszę. Wiesz co cierpię...
— Zawiniłeś, bracie mój a najjaśniejszy panie, odezwał się Lubomirski usiłując rozmowę uczynić weselszą — tem, że wszystkich chcesz rozbrajać dobrocią, ujmować łagodnością.