Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król Piast tom II.djvu/036

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zbyt to byłoby upokarzającem dla mnie — odezwał się. Oczy wszystkich są na nas zwrócone, na cóż mamy złośliwym dostarczać karmi.
— Mnie to bynajmniéj nie obchodzi — żywo przerwała, poruszając się królowi. Dziś lub jutro wielka tajemnica ta, że ani ja, ani serce moje nie należą do W. Królews. Mości, zostanie odkrytą i powszechnie wiadomą. Potrzeba przygotować się do tego...
— Może to być pani obojętnem — odparł król powoli — ale ja, jako panujący, mając dosyć nieprzyjaciół, nie chcę się im dawać na pośmiewisko. Nie dopominam się praw moich, lecz zachowanie form pewnych warować sobie muszę!
— Prawa! warować! — pogardliwie i gwałtownie podchwyciła Eleonora. Ja żadnych praw nie uznaję, ani ich sobie dyktować pozwolę...
I dumnie spojrzawszy z góry na nieszczęśliwą swą ofiarę, odwróciła się ze wstrętem. Powolnym krokiem Michał przeszedł się po komnacie zamyślony.
— Pozostanę tu parę godzin — odezwał się, zdala na sofie na sposób turecki wysłanéj zabierając miejsce.
— W. Królewska Mość możesz iść na spoczynek i namiot nad łożem zapuścić.
Obojętność, z jaką te wyrazy wymówił Michał, zdawała się uderzać królowę, spojrzała z ukosa na niego, jakby chciała wziąć miarę siły jego i charakteru. Na pytanie odpowiedzi nie dając, pozostała w krześle, rzeźwiąc się ciągle oddychaniem woni, którą przy ustach trzymała...
Nastąpiło długie, głuche milczenie. Nieporuszony, z oczyma wlepionemi w posadzkę — siedział król Michał. Eleonora niespokojna, rzucała się na siedzeniu.