Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król Piast tom II.djvu/055

Ta strona została uwierzytelniona.

Nagle Zebrzydowska poruszyła się żywo i przystąpiła do króla bliżéj.
— Dobrze — odezwała się — zgodzę się oddać rękę Kiełpszowi, ale wy go przywiążcie do osoby swojéj, niech on was nie odstępuje, krajczym królowéj uczyńcie kogo chcecie, on powinien być waszym krajczym, stolnikiem, podczaszym, wszystkiem. On jeden kocha was i potrafi czuwać.
Ze dworu waszego oddalcie podejrzanych.
Poruszył ramionami król Michał.
— Ja niewiem ani komu mam ufać, ani kogo podejrzewać — odezwał się zadumany.
— Wszystkich obcych — przerwała Zebrzydowska. I u nas są źli ludzie, — ale zdrady nikt się tak podłéj nie dopuści. — Dzięki Bogu nie jest to w obyczaju naszym. W innych narodach namiętność i złość dochodzą aż do czyhania potajemnego na życie — u nas napad zbrojny i zabójstwo rzecz powszednia — ale nie nikczemna trucizna!!
Mówiła gorąco, Michał spojrzał na nią i zdawał się dzielić jéj przekonanie.
— Masz słuszność — odparł — cudzoziemców oddalić muszę.
Zegar wybił godzinę, westchnął król słysząc ją i z obawą jakąś spoglądając na stos papierów, który leżał przed nim na stole.
— Helo wojna — rzekł głosem przejętym uczuciem. Proszę cię, nieoddalaj się od dworu.. Niemam nikogo czasem — słowo twoje — doda mi męztwa, tracę siły tracę odwagę, tracę głowę...
Zastukano do drzwi i Zebrzydowska szybko uszła