Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król Piast tom II.djvu/082

Ta strona została uwierzytelniona.

Zamilkł wzruszony król na chwilę, wzruszenie głos mu odejmowało...
Prymas łkał, jedną ręką twarz osłaniając, drugą chwytając bezmyślnie okrycie...
— N. Panie — rzekł...
— Nie tłumaczcie się — przerwał król — byłoby to próżnem... Ja do was nawet żalu niemam, skracając mi życie, skróciliście cierpienie... ale wy jesteście głową kościoła, namiestnikiem Chrystusa na ziemi téj... a daliście przykład nienawiści, zajadłości — prześladowania. Przez was kraj ten stoi bezbronnym, — waszą sprawą gdy nieprzyjaciel na granicy czyha, wewnątrz walczą bracia z sobą. Godnem li to kapłana? głowy kościoła? Wnijdzcie w sumienie wasze... Bóg nas osądzi! Bóg nas osądzi! Bóg nas osądzi!
Podniesionym głosem wyrzekłszy te słowa, król zmierzył wzrokiem słabnącego starca... stał jeszcze milczący moment krótki i krokiem powolnym wyszedł z sypialni...
Gdy balwierz biegnąc ku łożu przypadł do niego aby na ratunek chorego pospieszyć, znalazł go wijącego się na łożu, z przekleństwy na ustach, rozszalałego gniewem...
— Precz — precz... — wołał nieprzytomny — precz — wszyscy zdrajcy! precz odemnie.
Odepchnięty, stary sługa powracał, podając napój, okrywając zrzucanemi kołdrami... Prymas był w stanie bezprzytomnym, nie doopisania... Potrzeba było natychmiast wezwać doktora...
Tym czasem zamiast niego, włoch Toltini, którego zawsze niepytając wpuszczano, nadbiegł domagając się do Prymasa i zdyszany stanął nad jego łożem...