Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król Piast tom II.djvu/084

Ta strona została uwierzytelniona.

wał, oznajmując jakby tą ostateczną walkę życia ze zgonem, — która tu zapowiadała się ciężką i męczeńską. Chory otworzył nagle oczy, usiłował się podnieść, padł bezsilny na węzgłowie i usta wyjąknęły...
— Wody!
Doktór podał mu napój przygotowany, ale — wlać go było potrzeba — bo starzec nie miał siły do przyjęcia...
Oczy gorączkowym jeszcze blaskiem zapalone biegały do koła...
— Sen! to był sen? — szepnął — król? sen? król??
Almer potwierdził to ruchem głowy...
Chory nieco się uspokoił, poznał synowca i poruszył ręką, która bezsilna opadła.. Kapelan zbliżył się z książką i krzyżem...
Prymas głową skinął aby czekał... ale oddech stawał się coraz trudniejszym, a niepokój chorego większym coraz... Ksiądz ukląkł u łoża i modlitwy półgłosem odmawiać zaczął...
Było to nadchodzące już konanie...
Stary balwierz płacząc podniósł naprzód poduszki, poprawił je... potem wysunął jedną... Widać było wysilenia chorego ostatnie, aby się podnieść jeszcze... Usta poruszały się szeptem niezrozumiałym... Wlano mu w nie napój, który się rozszedł na węzgłowie...
Zapalono gromnicę, ale palce umierającego już jéj ująć nie mogły...
Pomimo zdającego się co chwila nadchodzić zgonu — walka się przedłużała... Gdy wszystko skończonem już sądzono, chory wzdychał, otwierał na wpół powieki i konanie ponawiało się równie ciężkie i bolesne jak wprzódy...
Przez zasłony w oknach dnieć już zaczynało, gdy