Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król Piast tom II.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.

łem, mieć tyle siły abym mógł na placu stanąć, piersi nastawić i — zginąć, a! — wielką by to pociechą było dla mnie!!.
Gdy to mówił lice mu zapłonęło — rumieniec się zjawił na policzkach i cała postać przybrała rycerski charakter. Ale — stan ten zaledwie trwał krótką chwilę — głowa mu opadła na piersi, opuściły go siły, obejrzał się za służbą, czując palące i zeschłe wargi. Uderzył w dłonie.
Kiełpsz wbiegł i spojrzawszy tylko podał mu przygotowany napój.
Wydżga patrzył i litość coraz wyraziściéj się odbijała na jego twarzy.
Uprzedzony przeciw królowi — nie lubił go nigdy, w towarzystwie Sobieskiego nasłuchał się wszystkiego co przeciwko niemu wyciągano i wymyślano ażeby niechęć obudzić — lecz zblizka patrząc na tego męczennika — uczuciem ludzkiem poruszyło mu się serce.
— N. Panie, rzekł żywo. Z uwielbieniem słucham was i patrzę — ale nie pojmuję jak dostojna małżonka wasza, a naostatek i lekarz mógł dozwolić w tym stanie podjąć podróż — a myśleć nawet o wojnie.
Słysząc to król się zerwał z siedzenia.
— Łudzicie się, mój ojcze — zawołał — to są momentalne, zwykłe moje, od wielu lat, przechodzące cierpienia, na które ja zważać nie zwykłem.
Niech Bóg broni aby mi się kto śmiał przeciwiać teraz — gdy mam wolę niezłomną, gdy iść muszę.
Ojcze! — dodał — Kamieniec!! z Kamieńcem na piersi kładnę się, wstaję, chodzę — Kamieniec nie choroba mnie zabija — traktat Buczacki mnie dusi.