Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król Piast tom II.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.

jącemi na grzbietach koni, ze srebrem i złotem kutemi skrzydły orlemi — iż kraj co go dostarczał musiał chciwość łupieżców nęcić... Cóż dopiero gdy się k-temu dołożyły wozy co szły za każdym z towarzyszów, często sreber i kosztownego naczynia futer i odzieży drogiéj pełne...
Takiem wspaniałem widowiskiem w promieniach jesiennego słońca Sobieski witał króla...
Nie po raz pierwszy przedstawiało się ono oczom Michała, ale nigdy w takiéj rozciągłości, z taką barw rozmaitością nie oglądał wojska swojego. Z dumą a otuchą wielką musiało mu się poruszyć serce, a Sobieski też ukazując te pułki, z których każdy nazwać umiał, a o każdym coś na cześć jego powiedzieć — mógł się pochlubić że mu hetmanił i mieć nadzieję że ono zbiegowiska wpół nagich tatarów na drobnych szkapach z lichemi łukami — pobić się nie da...
Zaśmiało się lice królowi, zarumieniły policzki i przed chorągwiami, które mu się schylały pozdrawiając, zdejmował nizko kapelusz.. Słabo z początku potem żywiéj nieco, odzywały się — vivat Rex..
Iść na czele tych zastępów, walczyć razem, poledz na placu — bodaj — zdawało mu się szczęściem niewysłowionem po męczeńskim żywocie!.
Najpiękniejsze pułki już objechali razem, a Michał nie uczuł jeszcze znużenia — dreszcze tylko niekiedy czuć mu się dawały.
Nagle — gdy okiem mierzył rozległość placu jaki jeszcze przebywać musieli, jakby obłok mglisty przesunął mu się przed oczyma, czuł że blednieć musiał — zimny pot występował mu na czoło, wewnątrz niewysłowione jakieś ssanie ścisnęło mu wnętrzności, nie wie-