tylko wychodził z ust jego i jakby łkanie... modlił się urywkami psalmów pokutnych..
Z dnia dziewiątego na dziesiąty listopada, noc jesienna śnieżysta, mokrą zapowiadała się szarugą, deszcz ze śniegiem naprzemiany przynosił wicher i ziemię już rozmiękłą w błotniste zmieniał kałuże... Na niebie szarem niekiedy przedarte obłoki jaśniejszemi świeciły plamami, lecz wkrótce nadciągające szybko chmury je zakrywały... Żadne żywe stworzenie nie wychylało się z jamy, barłogu, ani gniazda, żaden głos oprócz gniewnego szumu wichru nie dawał się słyszeć. W tym szumie który naprzemiany zmieniał się w wycie, ryk, świsty i jakby głuche gromów głosy — zdawała się brzmieć jakaś tajemnicza rozmowa... żywiołów, na ziemię gniewnych i grożących jéj zagładą.
Po nad brzegami Dniestru, gdy nieco światła padło na skały, parowy i zamknięte niemi pochyłości, oko dostać mogło — jakby kretowiskami zaległe przestrzenie, pomiędzy któremi gdzieniegdzie przysłonięte, czerwonawo migotało ognisko.
Były to dwa nieprzyjacielskie rozłożone naprzeciw siebie w pewnéj odległości obozowiska... Po nad niemi na niebie ciemném, czarno jak katafalk podniesione w górę mury zamczyska o czterech basztach na węgłach stać się zdawały na straży.
Do jednego boku téj twierdzy tuż przyległ okolony skałami, z jednéj strony opasany wałem obóz Seraskiera Hussejn-Paszy — z graniczącem z nim i wałem