Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król Piast tom II.djvu/168

Ta strona została uwierzytelniona.

szych, zawołał — mogę to już głośno w téj chwili zapowiedzieć czego pewien jestem, że Mołdawianie przejdą na stronę naszą.
Pac rzucił ramionami.
— Zdrajcy! zawołał... ileśmy to razy za zaufanie im przypłacili. Podejście jest — którego się obawiać potrzeba. Przejdą na naszą stronę — aby nas wziąć we dwa ognie!!
— I jabym nie dowierzał im — odparł Sobieski, lecz mam rękojmie pewne, a ten krok jaki uczynili do mnie, jest dowodem iż przewidują nasze zwycięztwo. Turcy są znużeni, zbyt ufają swéj liczbie, na ściśniętych w obozie i jakby uwięzionych, dosyć wpaść aby rzeź sprawić, rozwinąć się nawet nie będą mogli i albo ich w Dniestrze potopiemy lub wyrzeżem.
Wszystkim towarzyszom Sobieskiego lica się zaśmiały potakująco. Pac tylko pozostał zimnym i chmurnym.
— Na tak zuchwałą rachubę los ojczyzny ważyć — ja nie mogę, rzekł zimno..
— Jam postanowił i spełnię com zamierzył — odparł Sobieski. Dosyć by było na piędź jedną się zacząć cofać aby turkom dać zuchwalstwo — którego niemają. W cofaniu się — zgniotą nas na miazgę, popłoch ogarnie. Zgubieni jesteśmy — naprzód iść potrzeba!
— I nadaremnie ginąć? wtrącił Hetman litewski. Nie, ja mojego żołnierza szczędzę i ochraniam, dać go na pastwę niemogę.
Bądźcie pewni, panie Hetmanie, że bez dojrzałéj rozwagi zdania tego nie rzuciłbym płocho. Znam jak wy położenie — siły — zasoby, widzę więcéj niż niebezpieczeństwo — przewiduję pogrom niechybny. Wpadliśmy w matnię, myśleć trzeba jak się z niéj wydobyć.