Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król Piast tom II.djvu/170

Ta strona została uwierzytelniona.

wa... Możemy się obronną wycofać ręką, czas jeszcze... wyczekać do sposobniejszéj chwili.
Sobieski któremu oczy czarne świeciły ogniem okrutnego zapału i gniewu — mówić mu nie dał.
— Panie Hetmanie — zawołał — nie będę was zmuszał, choć główne dowództwo jest przy mnie. Pozostaniecie więc bezczynnym widzem naszéj walki, zgoda i na to, ale ja — uderzył się w piersi, ja — jutro idę na obóz, szturmuję i staczam walkę... Będzie co da Bóg! Ja ufam wszechmocnemu Panu zastępów, że chrześcijańskiemu wojsku swojemu da zwycięztwo... czuję to, wierzę najmocniéj.
Hetman litewski milczał, zwolna rękę spuszczoną za pas założył.
— Boli mię to że was przekonać nie mogę, rzekł — ani się dać przekonać. Stoję przy swojem, czterdzieści na osiemdziesiąt — stawać nie możemy. Mój żołnierz z pod strzechy, pierwsze pole, nie dostoi... pierzchnie jeden pułk, popłoch pójdzie — zginiemy wszyscy... Na Boga... ojczyznę zgubiemy!
— Ocalim ją, uratujemy! zawołał Sobieski z ogniem wielkim. Posłuchajcie żołnierzy pod namiotami wrą wszyscy niecierpliwością i żądzą pomszczenia się... Nigdy Polska niczyją hołdownicą nie była, nigdy pęt nie nosiła na sobie — rozkazywała i siała trwogę — myśmy dopiero padli tak nisko, że turek nam haracz narzucił, że śmie kaftan słać królowi i wymagać poddaństwa...
A my w takiéj chwili wahać się mamy, iść — życie dać — ginąć aby upodlonemi nie żyć!!
— Życie dać — zamruczał Pac, to najłatwiéj — lecz niem okupić wyzwolenie... Rozpatrzcie się baczniéj, pa-