Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król chłopów tom III 188.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż? rzekł — mówisz, że o godach prawią?
— A juści, potwierdził Groszek, i chcą je uczynić głośnemi, a świetnemi, aby zatrzeć pamięć tych z Rokiczaną, których im wstyd...
— O nas tam co mówią? nie słyszałeś? zapytał Borkowicz... Co o piśmie, któreśmy sobie dali? Ja sam o niem królowi doniosłem...
— Wie też o niem, ale sobie z niego nic nie czyni... We dworze słyszałem, jakoby mu to wytłómaczyli, że w tem nie ma nic, jeno bezpieczeństwo od warchołów...
Nic nie rzekł Maciek.
Badałby był może posłańca dłużej, gdyby do izby nie wpadł Skóra, do ucha coś szepnął Staroście, i nim dokończył, na progu się Wierzbięta ukazał, o którym mowa była właśnie, iż w Krakowie się miał znajdować.
Z tym Maciek nigdy dobrze nie był, bo się go obawiał, a ująć go nie mógł. Wierzbięta miał ucho i łaskę królewską, mąż był stateczny, poważny a twardy. Spojrzeć nań było dosyć, by poszanowanie uczuć, bo się sam on szanował, górą chodził, i do tych należał, których nawet na słodkie pochlebstwo nikt nie weźmie.
Na widok jego zerwał się Borkowicz, bratu i synowi znaki jakieś dając.
W istocie ta izba stołowa wcale na przyjęcie gościa tak znacznego przygotowaną nie była.