Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król chłopów tom IV 019.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Zdawało mu się, że człowiek ten kłam zadawał dawnym swym sprawom i na nową wejść musiał drogę, chociaż ukośne, szyderskie spojrzenia Borkowicza inaczejby go nauczyć mogły.
Trzeciego tego wieczora, na Zamku rozpasanie zabawą i ucztowaniem, mimo pilnego dozoru podkomorzych, marszałka i mnogich nadzorców, wzmogło się do najwyższego stopnia.
Radość z wypadku tak pożądanego usprawiedliwiała swobodę, jakiej sobie dozwalano. Trudno było młodzież i dworzan utrzymać w karności, i gdy w wielkich izbach zamkowych brzmiała muzyka, a co było najprzedniejszych gości, ucztowało lub szło w tany — gawiedź, czeladzie, pomniejsza dwornia po różnych kątach, a nawet w podwórzu u okien zamkowych, w takt muzyce obracała się wesoło, porywając służebne do skoków...
Konradowa, ochmistrzyni, z królową przybyła, rozpaczała, nie mogąc swych dziewcząt utrzymać, ani drzwi od napaści młodzieży obronić.
Wpadali do niej znajomi i nieznajomi, niepokojąc podżyłą, skwaszoną i znużoną jejmość, która strojna w to, co miała najdroższego, opuszczona, sama jedna, czekać musiała na zawołanie królowej, mogącej co chwila jej zażądać.
Wiedziała dobrze, iż młoda pani nie obejdzie się bez niej. Prawie sama jedna pozostawszy, rozmyślała nad czemś, oparta na ręku chudych,