Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król chłopów tom IV 031.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Borkowicz rzucił się z ławy.
Upomnienie o tem, czego on jeszcze rozgłaszać teraz nie życzył sobie, ubodło go. Surowo wzrokiem się odciął Ligęzie, z góry nań spojrzawszy, brwi ściągnął, i oddalił się, nie mówiąc nic.



Gdy królowa, przeprowadzana przez kasztelanowę krakowską i panią z Tęczyna — weszła do swej komnaty, żegnając je w progu, z drugich drzwi, czatująca już na powrót jej ochmistrzyni, spieszyła na przyjęcie.
Uśmiech na twarzy księżniczki trwał póty, póki dwie matrony, co ją odprowadzały, nie pożegnały — zaledwie się znalazła sama, padła na siedzenie, chwytając się za głowę.
Konradowa łasząc się, z czułością starej piastunki, okazując litość nad nią, zbliżyła się ku swej pani.
— Królowo ty moja — poczęła słodkim głosem — zamęczyli cię temi gody! Prawda?
Jadwiga zadumana, cała w sobie, nic jej nie odpowiadała.
Pochyliła się nad nią stara ochmistrzyni, szepcząc głosem, który starała się uczynić wesołym i swobodnym, choć w nim drgało nieukojone jeszcze rozdrażnienie.
— Dawniej, gołąbka moja lubiła zabawę! lubiła! Ale teraz... już jej ma do przesytu...