Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król chłopów tom IV 068.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

pasany kaftan, w wysokiej czapce, istnym się wydawał olbrzymem.
Swoim zwyczajem w progu stanął, zgiął się, rękę aż do ziemi wyciągnął z pozdrowieniem — i czekał pańskiego słowa.
Kazał mu się przybliżyć wojewoda.
— Sprawę mam ważną, którą ci chcę polecić, rzekł. Pośpiechu nie wymagam, rozważyć musisz wprzódy dobrze, jak począć, aby chyby nie było... Daję ci czas, rozpatrzysz się; a no, i bardzo z tem przeciągać nie można.
Panosza głową dał znak, że rozumie.
— Z Borkowiczem nam raz skończyć potrzeba — mówił Beńko, głos zniżając. — Żywa dusza o tem wiedzieć nie powinna.
Powtórnie głowa Panoszy się schyliła.
— Musimy go ująć — dokończył, patrząc mu w oczy Beńko. —
Panosza stał nieruchomy.
— Nabroił on już dosyć — ciągnął po chwili. — To, co wiemy, starczy, aby go karać, a o czem nie wiemy, tego więcej jest jeszcze...
Postanowiłem go do więzienia dać... a reszta to już moja sprawa.
Panosza słuchał z uwagą wielką zadumany. Trochę zaniepokojony tem wojewoda, nie widząc żadnego znaku — poczekawszy chwilę, mówił dalej.
— Ja to wiem, że sprawa z nim niełatwa.