Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król chłopów tom IV 080.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

obroni, stał nieporuszony i po chwili milczenia dodał tylko.
— Chcecie słuchać przestrogi, dobrze — nie — czyńcie jak wam lepiej. Podejrzewacie zdradę — ja się obraniać nie myślę. Żaden kapłan nie podjąłby się służyć za narzędzie...
Maciek wybuchnął znowu.
— Jeśliś nie ty zdrajca, to ten co cię posłał — wojewoda się mnie powinien obawiać, nie ja jego... Ja się dziada, pół trupa tego nie zlęknę.
— Tem dla was lepiej, jeżeli się nie boicie — odparł proboszcz, zabierając się do wyjścia.
Zaparto mu drogę. Jaśko począł teraz inaczej, bróg siana i kilkanaście korcy owsa obiecując księdzu, jeśliby wydał, kto go posłał.
Proboszcz się uśmiechnął.
Borkowicz kopę groszy chciał dać na kościół — ale i to nie poskutkowało.
Robiło się późno, goście z izby pierwszej rozchodzić się zaczynali, a drudzy na ławach i ziemi do spoczynku układać; nie sposób było proboszcza gwałtem dłużej trzymać, a tem mniej więzić. Puszczono go więc, a dwaj bracia i syn Maćka pozostali, radząc, co czynić...
Borkowicz upierał się przy tem, iż oznajmienie było podstępem dla onieśmielenia go.
Jaśko wpadał na myśl inną[1]
— Wojewoda gniewny na ciebie — rzekł — a zaufany w sobie. Siły twej nie zna, ślepym

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki.