Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król chłopów tom IV 086.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Kto mi wojnę wypowiada, choćby mi nie wujem a ojcem rodzonym był — temu gębę na wieki stulę.
Mówiąc to, walił w stół pięścią Maciek aż się na nim naczynie wszystkie trzęsło i brzęczało, a potem zamilkł i pił.
Brat ani syn nie bronili Beńka, wiedzieli, że z nim rozprawiać, odwodzić go, chcieć upamiętać — daremnem było.
W Poznaniu tymczasem wojewoda, zaufany w Panoszy rozum i zręczność, czekał niecierpliwie na powrót jego.
Przeciągał się on; Beńko codzień rano zapytywał, czy nie wrócił, a wieści o nim żadnej nie miał, aż nagle ktoś przyniósł gadkę o najeździe na gospodę, o ograbieniu Niemczyna, który pieszo się przywlókł do Poznania, i o — prawdopodobnem zabójstwie Panoszy.
Beńko wierzyć temu nie chciał.
Posłał Wrocisza, drugiego swego ulubieńca, na miejsce.
Ten, przybywszy do gospody, naprzód usłyszał o napadzie — potem o zabiciu człeka, którego już pochowano w mogile pod lasem, gałęźmi narzuconej. Nie było innego sposobu przekonania się, czyli w istocie Panosza zabity był, jak mogiłę rozkopać. Choćby ciało porąbane było i zepsute, Wrocisz mógł poznać zamordowanego