Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król chłopów tom IV 137.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wały, ostrokoły, przekopy, a we wnętrzu murów mało co było, więcej szop i szałasów.
Nie było na co spojrzeć, tak zamczysko nędznie wyglądało, a przecie się krzyżakom kilkakroć oprzeć mogło.
Nie czyniono około niego dotąd nic, właśnie może dla tego, iż wkrótce nań kolej przyjść miała, gdy cały z muru wznieść się był powinien.
Wilczura, dowodzący załogą, mieszkał w izbie poczerniałej od dymu, ledwie ławy i stół mającej, a tokowisko miasto podłogi. Tuż była łaźnia, od której buchająca para małe wejście zasłaniała.
Gdy Borkowicz, wjechawszy w podwórze butnie i głośno o Wilczurę dopytywać zaczął, w progu izby z za pary łaziebnej ukazała mu się postać, w której trudno się było dowódzcy domyśleć, chociaż nią była.
Człek słusznego bardzo wzrostu, chudy, kościsty, z szyją długą, łysy, z brodą postrzyżoną, siwą, policzki zapadłemi, stał, w boki się ująwszy, w kaftanie i spodniach skórzanych, w skorzniach grubych, w narzuconej na ramiona opończy zszarzanej.
Stał, słuchał, patrzał i milczał, dopiero gdy srogiego hałasu narobił Maciek, huknął głosem ogromnym:
— A czegoż od dowódzcy chcecie?
Borkowicz tedy, domyślając się kto był, z konia zsiadł i ku niemu szedł z wesołą twarzą, powiadając,