Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król chłopów tom IV 138.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

iż pobratyma poznać pragnął. Sam mu się jako starosta wielkopolski mianował.
Na Wilczurze ani przyjazd, ni wspaniała postawa, ni nazwisko i godność przybyłego nie zdawały się czynić najmniejszego wrażenia.
Skłonił nieco głowy i rzekł.
— Rad jestem — panu bratu, a że innej izby na zamku nie mam, jeno tę, wskazał ręką na drzwi — do niej proszę.
Rad nie rad w nizkich drzwiach karku ugiąwszy, Maciek musiał wnijść. Do wielkich zbytków nie był nawykły, wszelako ta komora ciemna, w której resztki dymu, ostatki strawy, dziegieć, smołę i tłustość czuć było, zarzucona żelaztwem i skórami — nie bardzo mu się podobała.
Na ławie wązkiej a twardej, nie pokrytej niczem siadłszy, u stołu, na którym bułka chleba i nóż żelazny, a na miseczce bryłka soli leżała, Borkowicz sapnął i zamruczał coś — lecz nie rzekł nic.
Wilczura, posadziwszy go sam stał, nimby sobie miejsce znalazł.
— Cieszę się nie mało, że nareszcie was poznaję — począł Maciek, bośmy to jednego szczytu oba. Dawnom chciał się do was zbliżyć, aleście wy do mnie nie chcieli...
Słuchał Wilczura.
— Była temu przyczyna, i niejedna — ode-