Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król chłopów tom IV 158.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Leżały na gościńcach niepogrzebione trupy, na wpół przez zwierza pożarte, przez kruki potargane... zgnilizną zatrutą napełniając powietrze...
W miasteczkach, do których ciągnęli wynędznieni wieśniacy, szerzył się mór, który przywozili z sobą.
Rozpacz rozpasywała oszalałych.
Nikt bezpiecznym nie był, bo dla kawałka chleba suchego zabijali się bracia, gromady napadały na dwory, odbijano spichrze, mordowano po gościńcach podróżnych...
Trwoga ogarniała i tych, co jeszcze chleb mieli, aby im go z życiem nie wydarto, unosili je możniejsi, chroniąc się za granicę... Ziemianie do miast się chronili. Lecz i znaczniejsze grody drżały o siebie... Mór już do nich głodowy zaglądał, rozprzęgło się wszystko, gawiedź mruczała i jęczała...
Po kościołach napróżno zanoszono modły do Boga, który znękanym ulitować się nie chciał...
W tym to roku, po strasznej zimie, której tysiące padło ofiarą, gromady bladych i wynędzniałych widać było zbiegające się około Bochni i Krakowa... Inne, na odgłos królewskiego miłosierdzia, szły trzebić gościńce, budować zamki...
Spichrze pańskie stały dla nich otworem...
Pod Bochnią, którą kanał poczęty miał z Krakowem połączyć... pomiędzy tłumami robotników zdaleka przywlekającymi się, wśród tych